Monika Szubrycht rozmawia z dr . Ławicką.
(lekko skrócona forma)
Da się
uniknąć cierpienia? To jest pytanie o bardzo wysokim stopniu
filozoficzności, bo cierpienia w ogóle nie da się uniknąć. Każdy
człowiek od czasu do czasu doświadcza cierpienia i musi sobie z nim
radzić. Natomiast tutaj jest clou problemu - osoby ze spektrum
autyzmu są narażone na różnego typu
cierpienia, wynikające często z bezradności społecznej,
ale nie są wyposażone w kompetencje, by sobie z cierpieniem radzić.
Nie uczy się takich rzeczy
na terapii?
Nie, bo ważniejsze jest, żeby
być przystosowanym do społeczeństwa. Najważniejsze, żeby umieć
czytać, pisać, umieć grzecznie zachowywać w różnych sytuacjach,
a nie to jak sobie radzić ze sobą i z
otoczeniem.
Często rodzice -
czyli niespecjaliści - mówią, że ich dziecko jest odrzucane w
jakichś sytuacjach społecznych. Pytają co zrobić, żeby ono było
lubiane i akceptowane. Odpowiadam: "Wykorzystajcie,
że tak jest, ponieważ ono będzie tego doświadczać całe życie".
W mniejszym lub większym stopniu - tak samo, jak wszyscy ludzie,
tylko częściej - doświadczać będzie odrzucenia, braku
akceptacji, braku sympatii. Jeżeli nie nauczy sobie z tym radzić
w dzieciństwie, nie będzie sobie z tym radzić w dorosłości.
Zwłaszcza, jeżeli będzie przyzwyczajone do tego, że wszyscy
dookoła robią tak, żeby ono nie przeżywało dyskomfortu. Gdy
dorośnie zostanie z tym po prostu samo. Dziecko, które nie rozwija
kompetencji społecznych w sposób naturalny, ze względu na swoje
obciążenia rozwojowe, nie zrobi tego na "pstryk" i nie
osiągnie tego w wieku dorosłym, nie ma takiej możliwości. Jeżeli
dojdzie do wieku dorosłego bez pewnych kompetencji, które wiążą
się z funkcjonowaniem społecznym, stanie wobec tych zagadnień tak
samo bezradne, jak było w dzieciństwie.
Jakie to są kompetencje?
Jeżeli
rozmawiamy o radzeniu sobie z cierpieniem, to muszę znać swoje
możliwości, potrzeby, emocje. Muszę wiedzieć, jakim jestem
człowiekiem na najbardziej ogólnym poziomie i czego
doświadczam, kiedy doświadczam krzywdy. Co to jest krzywda? Kiedy
ona mnie może spotkać? Jakie rodzaje krzywdy ludzi dotykają? Jakie
to powoduje określone odczucia i co ja z tymi odczuciami mogę
zrobić?
Ogromnym
problemem osób ze spektrum autyzmu jest nieumiejętność radzenia
sobie z sytuacjami konfliktowymi czy stresowymi, powodującymi
szeroko rozumiane cierpienie poprzez kontakt z drugim człowiekiem.
To jest właśnie kontakt z innymi ludźmi, oparcie się o pracę,
obowiązki, rozwój intelektualny, duchowość, ucieczka w religię
czy fizyczność w sensie uprawiania sportu itd.
W wypadku osób
ze spektrum ta gałązka pod tytułem "kontakt" jest wątła,
albo w ogóle nie występuje. A ona jest niezbędna, bo kiedy
cokolwiek spowoduje, że nie jesteśmy w stanie radzić sobie z
cierpieniem w tych pozostałych obszarach, zostajemy po prostu
bezradni. I być może to jest jedna z najważniejszych kompetencji,
jeżeli mówimy o autyzmie - wyposażenie
młodego człowieka w umiejętność dostrzegania drugiego człowieka.
Rozumienia tego, że można z nim nawiązać dobrą, bezpieczną
relację.
A jeżeli
dziecko z autyzmem nie rozumie kontekstu społecznego i po ciężkiej
pracy jego, rodziców, terapeutów nagle zaczyna odczytywać ten
kontekst, a rodzice mówią: "Kiedy on niżej funkcjonował, był
słabszy, było lepiej, bo go tak nie bolało, a teraz widzi, że
jest odrzucany, a my cierpimy razem z nim"?
Właśnie o tym mówimy. "My
cierpimy razem z nim" - przepraszam, przykro mi, to jest
brutalne, ale to problem rodziców. Oni sobie ze swoim cierpieniem
muszą poradzić. Jeżeli sobie z nim nie poradzą, to nie pomogą
dziecku poradzić sobie z jego cierpieniem.
Zresztą problem pod tytułem:
"kiedy niżej funkcjonował było lepiej", często
występuje w praktyce terapeutycznej. Bo jeżeli dziecko było tak
głęboko zaburzone, że właściwie w ogóle nie zwracało uwagi na
otoczenie, było całkowicie bierne, gdzie się je postawiło tam ono
stało, kazało mu się coś robić - ono robiło i nagle w toku
rozwoju zaczyna dostrzegać, że ma prawo czegoś nie chcieć,
może zbadać jakieś granice, może sprawdzić swój wpływ na
drugiego człowieka, czasami w sposób kontrowersyjny, to nagle
stajemy przed problemem: "kiedyś było lepiej, bo nie
przeszkadzał".
Tylko, że ten
etap rozwojowy przechodzi każde dziecko w swoim życiu. To typowo
rozwijające się też. Tylko ono jest wtedy takie malutkie, jest
szkrabem, który ledwo co odrósł od ziemi, więc co on może zrobić
otoczeniu? Rzuci się na ziemię w supermarkecie, plunie czy
poszarpie za włosy w ekstremalnych sytuacjach - łatwo nad tym
zapanować. A jeżeli to samo zrobi 10-latek, mamy problem i nazywamy
to zachowaniem trudnym.
A jest to
rzeczywiście też etap, mimo wszystko rozwojowy, który musimy
wykorzystać do tego, żeby mu pokazać, że coś przeżywa, myśli,
czuje, że to się dzieje w jakimś kontekście społecznym. Że są
inni ludzie, którzy to widzą, też coś czują, też coś myślą.
I wtedy dajemy mu szansę,
żeby przeskoczył do następnego etapu, w którym będzie już tę
decyzję podejmował w sposób bardziej świadomy i bardziej
adekwatny.
Ale jednak takie zachowania,
jak pani wspomniała - trudne - są od razu pacyfikowanie, czy to
przez rodziców czy przez terapeutów.
Nie zachęcam do
tego, żeby pozwalać dziecku demolować mieszkanie, zupełnie nie o
to chodzi. Natomiast jeżeli moje dziecko demoluje mieszkanie, trzeba
się temu bardzo uważnie przyjrzeć. Nie od strony tego, co ja mogę
zrobić, żeby przestało demolować mieszkanie, tylko od strony
tego, co ono przeżywa. Co się z tym człowiekiem dzieje i jakie
napięcia wewnętrzne nim kierują, że musi zdemolować mieszkanie?
I wtedy można poszukać sposobu na to, żeby mógł to wyrazić w
inny sposób.
Ze swojej
praktyki terapeutycznej mam przykłady ludzi, którzy nie w
dzieciństwie, ale będąc dorosłymi ludźmi naprawdę destruktywnie
oddziaływali na otoczenie. Bo czym innym jest kopanie przez
10-letniego smyka, a czym innym masakra zrobiona przez wielkiego
dwudziestoparolatka. Podstawą jest brak możliwości elementarnego
odczytywania własnych potrzeb i przekazywania tych potrzeb dalej.
Możemy stawać na rzęsach, wymyślać potrzeby za tego
człowieka. Może w wielu wypadkach trafimy.
Być może jakieś
trudne zachowanie zniknie, ale ten człowiek,
gdy pojawi się następna potrzeba, będzie w takim samym stanie
bezradności, w jakim był wcześniej.
Jedyną drogą
jest jest skomunikowanie się z nim. Nie jego z otoczeniem, tylko z
nim, żeby mu pokazać, że w nim są obszary, których do tej pory
nikt nie nazwał, nikt nie zobaczył. To działa.
Napisała
pani: "Im bardziej uniezależniasz swoje dobre samopoczucie od
wsparcia osób trzecich, które będą za ciebie pilnować twoich
spraw, tym szybciej poczujesz komfort i satysfakcję z bycia
samodzielnym człowiekiem". Wydaje mi się, że rodzice dość
często zapominają o tej zasadzie, chcąc pomóc dziecku, bo ma
bardziej pod górkę.
Dlatego napisałam
książkę do dzieci, a nie do rodziców, bo ten problem i 1000
innych, o których w książce piszę, przewinęły się przez moje
doświadczenie zawodowe. Widzę, że jest taki podstawowy problem, że
dziecko neurotypowe w takiej sytuacji tupnie nogą i powie: "Mamusia,
wiesz co, daj sobie już spokój".
Postawi swoje granice.
Postawi granice -
i znowu wracamy do tematu bezradności. Dziecko z autyzmem
jest bezradne, ponieważ w dużej mierze jest kształtowane
przez społeczeństwo po to, żeby było jak najmniej odstające od
niego. Ono nie widzi granic między sobą a tym społeczeństwem,
więc bardzo często nie tupnie nogą. Mało tego, jeżeli mu się
zdarza tupnąć, to ląduje u terapeuty z hasłem:
"zachowania trudne". Zabiera mu się prawo do elementarnego
buntu. Ono nie potrafi, jak typowo rozwijające się dziecko,
powiedzieć: "Mamusia, daj mi spokój, przeginasz. To jest moje
życie. Odejdź". Ono będzie to manifestować w inny
sposób, bo nie wie, o co mu chodzi, czego chce od otoczenia.
I dlatego
ta książka jest skierowana do osób z autyzmem, do dzieci, do
młodzieży, do dorosłych. Żeby zobaczyli, że mają prawo tak
powiedzieć: "Mamo, nie pójdę na tę terapię. Koniec kropka".
Albo: "Zmieńmy szkołę, bo dłużej tego nie wytrzymam" -
tak, jak każde dziecko. Oni tego nie mówią nie dlatego, że mają
autyzm, tylko dlatego, że nawet nie wiedzą, że to jest możliwe.
Już słyszę odpowiedzi, że
przecież dziecko z autyzmem i nie potrafi budować relacji...
- Dla człowieka z autyzmem
budowanie relacji z osobą neurotypową jest potwornie trudne.
Dużo łatwiej jest jej zbudować relację z drugim człowiekiem
z autyzmem. Obserwujemy to, kiedy prowadzimy kolonie dla dzieci
z autyzmem. Przyjeżdża 20 dzieci ze spektrum, czasami pojawia
się dziecko neurotypowe, na przykład czyjeś rodzeństwo. I okazuje
się, że po trzech dniach przychodzą do nas dzieci neurotypowe
i mówią: "Proszę pani, a mogę ja też mieć jakiś
zespół? Chociażby ADHD".
Łatwiej jest zbudować
relację z człowiekiem, który w podobny sposób myśli, w podobny
sposób postrzega, ma podobne zainteresowania, niż z człowiekiem,
który patrzy na rzeczywistość od innej strony. Jeśli chcemy
zbudować relację z osobą z autyzmem, to jest możliwe, ale bez
wysiłku z obu stron się nie da.
Czym powinna być terapia?
Genialny
psycholog szwedzki Bo Hejskov Elven do zachowań trudnych
podchodzi na tej zasadzie: ktoś stoi, wrzeszczy i grozi mi, że
będzie kopał i bił, to ja siadam spokojnie i pytam: "Czego
potrzebujesz?". Nie pacyfikuję go. I naprawdę,
takie strategie działają.
Obserwujemy to
każdego dnia. Człowiek, który był przez lata traktowany ciężkimi
interwencjami fizycznymi, bo był agresywny i autoagresywny, po paru
miesiącach, gdy zaczyna się gotować, a wszyscy dookoła spokojnie
siadają i mówią: "Widzę, że jesteś bezradny, że jest ci
strasznie źle i za chwilę się potężnie zdenerwujesz" - on
też siada, dorosły facet, łzy mu z oczu lecą, prosi, żeby go
objąć, przytulić i mówi: "Tak, ja nie wiem czego chcę".
To jest różnica klas, jeżeli chodzi o funkcjonowanie człowieka. I
tym terapia powinna być. Powinna być wsparciem dla drugiej
osoby.
Jak ważna jest diagnoza dla
osoby z autyzmem? Jak ważna była dla pani?
Z kolei na
przeciwległym biegunie, czyli wśród osób wysoko funkcjonujących
z zespołem Aspergera czy autyzmem, mamy do czynienia z niewidoczną
autoagresją. Opartą na poniżaniu samego siebie, na utrwalaniu
w sobie przekazu, który się dostaje przez całe życie: jesteś
głupi, jesteś gorszy, jesteś inny, weź się zacznij zachowywać
normalnie, uspokój się, opanuj się bądź taki, bądź inny. W
okresie dorosłości to wraca z potężną siłą autoagresji
psychicznej. Jeżeli cokolwiek mi nie wychodzi, to znaczy, że jestem
debilem, idiotą, kretynem, do niczego się nie nadaję, nie jestem
nic wart. Stąd jest prosta droga do samobójstwa, jeżeli jeszcze
się okaże, że otoczenie będzie ten ogień wewnętrzny podsycać...
Z jednej strony
mamy ludzi okładających się po twarzach i gryzących się po
rękach, a z drugiej mamy samobójców. Co daje diagnoza? Możliwość
wyrwania się z tego kręgu pojęć: kretyn, debil, idiota,
nienormalny. Przestaje się być kosmitą.
Czuła pani wcześniej, że
coś jest z panią nie tak? Że inaczej odbiera pani rzeczywistość?
Poczucie
odmienności pojawia się bardzo wcześnie.. Poczucie inności w
dzieciństwie, niesprecyzowanej i trudnej do odczucia. Dlatego mówię
o problemie z identyfikowaniem własnych emocji.
Pamiętam, że we
wczesnym dzieciństwie miałam moment w życiu, kiedy zaczęłam się
zastanawiać nad tym, czy ci wszyscy ludzie muszą udawać. Potem
zaczęłam się dowiadywać od dzieci, że tak nie jest, że im to
naprawdę sprawia przyjemność.
Było rozczarowanie, czy
bardziej zdziwienie?
Bardziej
zdziwienie, ale też nie zaprzątałam sobie tym jakoś specjalnie
umysłu. W szkole przeżyłam kompletne piekło. Dramat, jeżeli
chodzi o kontakty z rówieśnikami, jak i nauczycielami, naprawdę
najwyższego kalibru, łącznie z przemocą fizyczną. Kozioł
ofiarny. To było tak trudne doświadczenie życiowe, że proszę mi
uwierzyć, że ja się nad tym wtedy nie zastanawiałam. Nie
analizowałam, nie szukałam przyczyn. Walczyłam o to, żeby
przetrwać. Żeby sobie poradzić, żeby mieć siłę pójść do
szkoły rano, żeby mieć siłę z niej wrócić. W takich sytuacjach
nie ma miejsca na zastanawianie się nad sobą.
I nad swoja
tożsamością. A jak już dostała pani tę diagnozę w dorosłości,
to skrzynka się otworzyła? Miała pani kluczyk, narzędzie?
Jestem w
specyficznej sytuacji, bo jestem specjalistą. Mam córkę z
całościowymi zaburzeniami rozwoju i ADHD, i sama mam zespół
Aspergera, więc w momencie, w którym pojawiła się ta diagnoza,
nie było żadnej skrzynki. Z perspektywy mojego całego dorosłego
życia, to nie było nawet jakieś wielkie zaskoczenie. Bardziej na
zasadzie: "Tak, OK". Nazwanie po prostu, tyle.
Ale czy
łatwiej jest żyć z diagnozą?
Jest inaczej.
Problemy zostają te same, natomiast wie się, skąd się biorą.
Przynajmniej teoretycznie, bo przepracowanie konsekwencji
emocjonalnej zajmuje lata. Ja po dziś dzień jestem w terapii. Co
jakiś czas kończę pewien etap i potem znowu wracam, i dalej nad
sobą pracuję, bo przepracowanie konsekwencji wtórnych tych
wszystkich rzeczy, to nie jest coś, co się dzieje nagle. Nawet
jeśli się jest superspecjalistą, to jeszcze nie oznacza, że się
wie, co ze sobą zrobić. Gdybym wiedziała, nie chodziłabym do
kolejnych terapeutów.
Diagnoza to ważny
moment w życiu, ale nie trzeba go zanadto demonizować. Chociaż nie
wiem, jak to wygląda z perspektywy dorosłego człowieka, który nie
jest specjalistą, nie funkcjonuje w tym obszarze i nagle podejmuje
decyzję o diagnozie. Jego perspektywa jest pewnie zupełnie inna.
Bo każdy jest
inny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz